Google+ Biblioteka Pedagogiczna w Głogowie: Herbert o sobie

Herbert o sobie

(fragmenty)

"Miłośników pociąga to, co jednostkowe, niepowtarzalne, wymykające się schematom epok i szkół. Delektują się szczegółami - kształtem powiek u sieneńskich mistrzów, manierycznym, jubilersko-złotniczym rysunkiem ust Crivellego, koronkami u Halsa, które z bliska wyglądają jak bezładna gmatwanina nitek. Są odporni na powszechnie przyjętą hierarchię ocen, renomę firmy, potrafią wskazać dzieła słabe wielkich malarzy, a także Ťpuszczoneť fragmenty arcydzieł. Summa summarum są heretykami, ale bez nich ten fragment dziejów ludzkości, zwanej historią sztuki, przypominałby ogromną manufakturę, w której bladzi wyrobnicy - niekiedy genialni - pracują nad tyrańskimi rozkazami Ducha Czasu''.

Zbigniew Herbert, Mali mistrzowie

"Jak pachnie marmur? Od wielu dni prześladuje mnie myśl, żeby powąchać marmur. [...] Czatowałem długo i wreszcie tutaj w Sunion udało mi się wetknąć nos w kolumnę. Wciągnąłem głęboko powietrze - i nic. Widocznie (usprawiedliwiałem marmur i samego siebie) musi to być zapach arystokratyczny, niezwykle nikły, tak blady, że nie dający się zauważyć. Przyjadę tu kiedyś w porze deszczu, kiedy kamienie się pocą, i wtedy odkryję zapach marmuru''.

Zbigniew Herbert, Diariusz grecki

"Czego ja właściwie szukam w filozofii? [...] Szukam wzruszeń. Mocnych wzruszeń intelektualnych, bolesnego napięcia rzeczywistości i abstrakcji, jeszcze jednego rozdarcia, jeszcze jednej, głębszej niż osobiste, przyczyny do smutku. I w tym subiektywnym mętliku zagubiły się szacowna prawda i wzniosła norma zatem nie będę przyzwoitym uniwersyteckim filozofem. Wolę przeżywać filozofię niż ją wysiadywać jak kwoka''.

Zbigniew Herbert, Z listów do Henryka Elzenberga

"Myślę o Pani Profesor z nieustanną wdzięcznością i oddaniem. Takie wyznania brzmią zwykle nieporadnie. Od Pani zaczerpnąłem coś więcej niż słodycz wiedzy, ale także wspaniałą lekcję godności''.

Zbigniew Herbert, Z listów do Izydory Dąmbskiej

"Podobnie jak kilku innych najwybitniejszych poetów tego momentu historycznego, Herbert stał wobec Zła i Piękna - demona i bóstwa - dwu zagadek, których nic nie łączy i które, razem wzięte, nie ustanawiają żadnego porządku, a rozdzielone, również nic nam nie pomagają zrozumieć. Lecz jakaś siła każe nam je zestawiać - nie dla porównania, nie dla zabawy, nie dla klasyfikacji nawet, raczej po to, by jeszcze raz się przekonać, jak bardzo są różne i jak paradoksalnie ustanawiają pole magnetyczne naszej epoki. A jednak stojąc w obliczu złośliwego sfinksa Herbert mówił głosem czystym i jasnym, tak jasnym jak spojrzenie kamyka z jednego z najbardziej znanych jego wierszy''.

Adam Zagajewski, Początek wspominania

"Sądy o jego obrazach będą się zmieniać, ale już teraz wiadomo, że stworzył swój własny, niepowtarzalny język, i że wystarczy widzieć choćby z daleka jedno z jego płócien, żeby powiedzieć: to Lebenstein. Z takich właśnie utrwalonych śladów indywidualnego istnienia składa się sztuka danego kraju i sztuka właściwa całej naszej cywilizacji. Kiedy nie było Lebensteina, brakowało sztuce polskiej i międzynarodowej tego właśnie jednego akcentu, który dzięki niemu teraz istnieje''.

Czesław Miłosz, Nad trumną Jana Lebensteina


Zbigniew Herbert, ZŁO

"Pierwsze spotkanie ze złem. Proszę bardzo. Jest rok 1926. Rymanów. Lato, wczesnym rankiem wybrałem się samotnie (uciekłem z domu) do ogrodu dr. Tarnawskiego. W czasie powrotu na ścieżce (jasny ugier) czarne futerko kreta. Zdaję sobie sprawę, że kret jest martwy, choć nie zdaję sobie z tego dobrze sprawy i co to znaczy - martwy. Martwy, a więc zły. Tyle pierwsze spotkanie, które opiera się na obrazie, a więc na widzeniu, które nie podlega zabiegom intelektualnym - indukcji i dedukcji."


HERBERT O SOBIE I WARTOŚCIACH

W młodości, w zależności od okresu studiowania, byłem wyznawcą Platona, zwolennikiem Kartezjusza i Pascala. Później zacząłem orientować się na postawy ludzkie, na coś, co nazwałbym spotkaniem z człowiekiem. Uważam się za pisarza "średniego lotu", ale z niewygasłą młodzieńczą wolą doskonalenia się i dochowania wierności ideałom dość już dzisiaj archaicznym. Spróbuję ująć w punktach to, co stanowi dla mnie jakiś wyznacznik postępowania, ideał, do którego jeszcze nie doszedłem:

  1. 1. Być otwartym, to znaczy ciekawym świata, zdolnym do zmiany własnych poglądów, jeżeli fakty świadczą na korzyść innych. Nie ma to nic wspólnego z konformizmem, lecz jest wewnętrzną gościnnością dla każdej innej, ważnej, sprawdzonej z życiem racji.

  2. Zasada podważalności własnych przekonań. Jest to zasada wewnętrznego dialogu i dialektycznego napięcia między racją głoszoną a racją, która temu zaprzecza. Stąd moja skłonność do form dramatycznych. Wszystko jest dramatem, zawsze trwa walka dwu lub więcej racji.

  3. Nie należy dążyć do tego, by wszystko w sobie wyjaśniać. To, co się pisze, powinno być wyrazem naszych wewnętrznych sprzeczności, gdyż człowiek jest mieszaniną spokoju i niepokoju, pewności i wątpliwości.

  4. Zasada odwagi - bardzo istotna w życiu i twórczości. Pisanie jest próbą zmierzenia się ze światem, z otoczeniem, a to, że się myśli niezależnie, jest pewnym aktem odwagi.

  5. Związana z poprzednią - zasada nieulegania modom i poglądom powszechnie przyjętym. Jest to zasada moralna i "higieniczna": pływanie pod prąd bardzo wyrabia mięśnie.

  6. Wybieranie tego, co do zdobycia jest trudniejsze.

  7. Pewna pokora wobec życia i wobec przeróżnych fenomenów świata. Uznanie, że coś większe ode mnie - to doskonałe lekarstwo na megalomanię.

  8. Zasada cierpliwości: w sztuce, jak i w życiu, zwyciężają tylko cierpliwi. Nie można liczyć na natychmiastowy sukces. Nie lubię przegrywać, ale nauczyłem się - to większa sztuka niż wygrywanie.
    Zawód artysty można porównać z pracą alchemików. Pracuję nad szkicem, w którym staram się udowodnić, że alchemikom chodziło nie tylko o sam efekt końcowy wyprodukowania złota, ale również ważna, jeśli nie najważniejsza, była kontemplacja, cierpliwe, pełne żarliwości oczekiwanie, dyscyplina duchowa. To w nich samych wytapiało się złoto, odbywała się cudowna transmutacja elementów.

"Czym byłby świat ...
rozmowa ze Zbigniewem Herbertem"
Rozmawiała Halina Murza Stankiewicz. " Wiadomości"
[ Wrocław ] 1972 nr 20


HERBERT O CZASACH STALINOWSKICH I SOCREALIZMIE W LITERATURZE

(...) Ten okres powojenny jest dość obrzydliwym rozdziałem w dziejach literatury polskiej. Nie jestem specjalistę ani od pornografii, ani od historii gangów politycznych, a to wszystko trąci mi właśnie pornografią i
gangami politycznymi. ...Ludzie w Polsce dzielili się na dwa obozy: na lewobrzeżnych i prawobrzeżnych. Ci, którzy przeżyli okupację sowiecką `39 do `41 roku we Lwowie czy Wilnie, mieli po prostu pojęcie o systemie sowieckim. .. Tacy jak ja uważali, że rok `45 to nie jest żadne wyzwolenie, tylko po prostu najazd, dalsza, dłuższa, znacznie trudniejsza do przeżycia moralnego okupacja. Ja miałem doświadczenie lwowskie. Była to lekcja poglądowa, po której nie pozostawały właściwie żadne wątpliwości co do zamiarów, koloru władzy i jej intencji. Dla mnie była to po prostu odmiana faszyzmu. Okropne słowo, ale mogę to udokumentować. Prawda, faszyzmu w sensie metod. To, że komunizm miał swoich świętych, a faszyzm ich nie miał, to jest pewna różnica gatunkowa, ale metody były w końcu te same.

(...) ja jestem tym Polakiem prawobrzeżnym, wschodnim Polakiem, który właściwie wiedział o tym systemie już wszystko w tydzień od wkroczenia armii - wyzwolicielki do Lwowa. To moje założenie, aksjomat: wiedziałem, że to będzie okupacja, i sadzę, że większość społeczeństwa myślała tak samo.

(...) Ten okres nie pozostawił ani dzieł wybitnych, ani nawet znośnych.

(...) naród był przeciw, a część elity była za. Więc wyraźny rozdział między tą elitą a uczuciami narodu. Ci ludzie sądzili, że naród to masa, z natury głupia, i natchniona mniejszość musi prowadzić trzodę. Taki jest początek każdego systemu faszystowskiego - samozwańcza elita, która narzuca reszcie społeczeństwa marsz ku świetlanej przyszłości. Więc na pewno ci, którzy wrócili ze Związku Radzieckiego dokładnie wiedzieli.

(...) Książki, które zostały po tamtym czasie, są w znakomitej większości zadrukowanym papierem i czymś, czego nie można - jeżeli ma się odrobinę poczucia humoru - czytać. Ale nie śmiejmy się. Te dzieła weszły do skarbca podręczników szkolnych..

(...) Artystów podniecała nowa władza, że taka prosta, przystępna i swojska. Zaproszenie do Belwederu, nagrody, rozmowa z Bierutem. Surowy pan, ale sprawiedliwy, podziemie wytłukł, ale nas kocha. Co to wszystko właściwie miało znaczyć? Oczywiście, to targowisko próżności jest wpisane w atmosferę warszawki, której nie lubię. To znaczy towarzyski kontakty, stoliczek w PIW-ie, stoliczek w Czytelniku, duże nakłady i podpisywanie książek, kwiatek w celofanie, wieczór autorski, pięć tysięcy ospałych, zmęczonych robotników przychodzi i bije brawo towarzyszowi pisarzowi. Pycha rosła. Nigdzie w świecie realnego kapitalizmu nie powodziło się pisarzowi tak dobrze.

(...) Ekipa agentów potrzebowała na gwałt inteligencji, elity, czegoś, co było w tej sferze odpowiednikiem obecnej nomenklatury. Co oferowała ta władza? Boską rangę, rolę demiurga. Anrzejewski mi opowiadał, że zaprosił go Berman i chodził nerwowo po pokoju, stawał przed oknem i mówił: temu krajowi grozi wojna domowa. Czyli podał mu temat Popiołu i diamentu. - Tylko pisarz tej miary, tego talentu wielkiego, jak pan, może... - Więc uczuli nagle, jak ster historii jest także w ich rękach, i że opłaca się nawet w jakimś sensie okłamywać ten zbełkotany naród, na który patrzyli z pogardą. Na tę masę.

(...) niewiele możemy wymagać od młodego pokolenia, jeżeli dorośli nie wypowiedzieli o sobie prawdy.

(...) to co powinno nas łączyć, to pewna niezbywalność ludzkiego sumienia. Intelektualista jest po to, żeby myślał sam na własny rachunek, nawet przeciwko wszystkim, za to jest opłacany, albo bity, wszystko jedno, to jest jego psi obowiązek - klerka. Prawda obowiązuje zawsze.

(...) naród, który traci pamięć - traci sumienie.

(...) Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych to rewolucja kulturalna na uniwersytetach, inaczej mówiąc, likwidacja całej bez mała naszej humanistyki. Nie ma o tym żadnych świadectw bezpośrednich. Co najwyżej suche fakty. Sprawcy milczą, ofiary wymarły. Biała plama. A działo się to nie w Pekinie, ale na Krakowskim Przedmieściu. Nowi generałowie napoleońscy, tacy jak Kołakowski, nie zajmowali się fizycznie tym brudnym procederem, kierowali ogniem ideologicznym, a do brudnej roboty przydzielona była hurma aktywistów, którzy potem lądowali na wysokich stanowiskach w aparacie partyjnym. W efekcie tego trzęsienia ziemi zniknęli uczeni reprezentujący różne kierunki, o wielkim dorobku, autorytecie naukowo - moralnym: Ajdukiewicz, Ossowscy, Elzenberg, Ingarden, Tatarkiewicz... Lista długa i piękna. Żaden z nich nie zaczął mówić nowo - mową, nie pokajał się, że błądził jako fenomenolog czy neopozytywista. Więc oni mogli, a inni nie? Nikt nie przemówił w ich obronie. Na placu została jedynie słuszna filozofia marksistowska i tak jak u literatów zaczął się cyrk pcheł. Kroński, znający jady systemu, prowadził populistyczne, to znaczy trywialne wykłady dla sympatyków, ale za to upajające seminaria dla niektórych wybranych, i walczył z Schaffem, którego pozycja partyjna była mocna, bo studiował w Moskwie. Nikt normalny nie mógł się połapać, na czy polegały ciosy, uniki, manewry taktyczne. Pozorny ruch myśli. Fabryki mgły produkowały z całą mocą. Humanitarna pani Krońska zatrudniła zwolnionych naukowców w Bibliotece Klasyków Filozofii. Elzenberg tłumaczył Rousseau, ktoś inny Kanta... Byli to ludzie w pełni sił, a wraz z nimi poszło w odstawkę sporo młodych pracowników naukowych. Wytworzyła się straszliwa luka pokoleniowa. Rozgorzała walka z burżuazyjną nauką, i tak dalej. Technika tej walki była prosta. Poszedłem raz, chyba w roku 1950, na otwarte zebranie ZMP, żeby posłuchać. Wstał rosły blondyn i powiedział, że trzeba skończyć z burżuazyjnymi profesorami: kto z was rozprawi się z profesorem Konradem Górskim? - Na to jakaś łapa poniosła się w górę: ja! - Dobrze! - Na czym to polegało? Wchodzi profesor, zaczynał wykład o Krasińskim, wtedy oddelegowany do zwalczania wstał: pan profesor tutaj mówi o Krasińskim, ale pan nie podkreśla roli walki klasowej w literaturze polskiej - i tak dalej, aż do skutku. Starszy pan, trochę zdenerwowany, zaczynał: to nie jest temat mojego wykładu! - nawiązywał do swojego przerwanego wątku. Ale za chwilę tamten, czujny, znów wstał: no tak, ale nie ma o walce klasowej... - A co działo się, jeżeli ta nasza analogia ma być prowadzona dalej, we Wiedniu, rok przed Anschlussem? Był taki filozof z Koła Wiedeńskiego, Moritz Schlick, który został zastrzelony przez studenta faszystę w gmachu uniwersytetu. Trzeba się cieszyć, że u nas do tego nie doszło. Ale tu i tam bojówki chodziły na wykłady takich strasznych ludzi, jak Wittgenstein czy Tatarkiewicz, i też wyli.

(...) Włosy stają na głowie do jakiego stopnia władza ludowa pogardzała ludem, czym go karmiła. A lud ma stalowe nerwy, w okresie Solidarności okazał się znacznie inteligentniejszy, niż mogli sobie wyobrazić manipulatorzy. I to było dla nich wielkie rozczarowanie i zaskoczenie.

(...) O okresie „błędów i wypaczeń” myślę rzadko i z obrzydzeniem. Nie jestem na pewno obiektywny, jak nie może być obiektywny człowiek, który po murem koloseum (zafunduję im ten antyczny obraz ) słucha nieartykułowanych ryków i widzi cichcem wynoszone ofiary.

Wybrała i do druku przygotowała: Justyna Popiołkowska
Jacek Trznadel, Wyrzuć z siebie wszystko.
Rozmowa ze Z. Herbertem;
w: Hańba domowa, Paryż 1986
Justyna Popiołkowska

Listy Herberta

To były słodkie lata pięćdziesiąte. Zbigniew Herbert był wówczas początkującym poetą, Hala Misiołkowa - kobietą dojrzałą, rozwiedzioną. Matką dwu córek. Była jego muzą. Wielką młodzieńczą miłością. Poznali się w Sopocie, gdzie oboje mieszkali. Wkrótce jednak Herbert wyjechał na studia do Torunia, potem w poszukiwaniu pracy do Warszawy. Fragmenty nieznanych dotąd wierszy, które jej poświęcił, wydrukowaliśmy w „Rejsach“ 15 października br. Dziś zamieszczamy fragmenty niedrukowanych dotąd listów poety.

Hala Misiołkowa
Toruń 23 III 51 r.

Koteczku ten tydzień był b. ciężki. Mój wydział likwidują... Kochanie wciąż się garnę do Twych kolan i jak mi źle proszę Cię, abyś wzięła mi głowę w swoje ramiona... Wieczorami zawsze siedzę koło Twojej szafki z książkami. A Ty mi grasz Mozarta coraz ładniej...

Całuję Cię kochanie mocno

Twój Zbigniew

Toruń. Piątek, 27 IV 1951 r.

Malutkie, śliczne Kochanie!

Teraz właśnie wróciłem do domu ogromnie zdrożony pióro ulatuje mi z ręki. Ale przed snem muszę Ci powiedzieć parę słów, muszę Cię pocałować. Strasznie dziękuję Ci za cudny, cudny prezent. Tak się tem cieszę, że zupełnie zapomniałem ile to kosztuje (a wiem!). Zasnę dzisiaj z pejzażami Moneta. Jesteś mi najbliższa we wzruszeniach artystycznych i to jest bezgrzeszne.

Niedziela.

...Wstałem raniutko posprzątałem na biurku. Będę dzisiaj pisał. Jestem nabożnie przejęty tym. Modliłem się, nic nie jem i jest mi trochę słodko. To będzie opowiadanie osnute dokoła mego dzieciństwa ważne dla mnie, gdyż jest próbą wyzwolenia się z atmosfery okupacji. Myślę że co do mnie sprawdza się teoria Freuda, który mówił że poeta jest psychopatą, który leczy siebie poezją. (...)

Wiosna jest cudowna nie mogę się uczyć ani pisać. Bardzo bardzo chciałbym malować.

Byłbym bardzo szczęśliwy gdyby można było sobie życie urządzić tak: w jesieni wiersze, zimą nauka i filozofowanie, wiosną malowanie, latem muzyka. Bardzo chciałbym grać na jakimś instrumencie. Ale ani na fortepianie ani na skrzypcach. Może na flecie: chciałbym wydmuchiwać z siebie muzykę. Muzyka, kiedy przechodzi przez palce intelektualizuje się jak pisanie...

Toruń, 9 V 51 r.

(...) A raz w tygodniu - wiesz Miciusiu - idę do mego Mistrza, mówimy do późnej nocy, jemy razem kolację, czasem czytamy razem. Mistrz jest uroczy, kiepsko zaparza herbatę, ale cudownie dyskutuje: każdą myśl bierze w ręce obraca, patrzy pod światło. Mistrz nazywa się jak wiesz Henryk Elzenberg i jest rzadkim połączeniem uczonego i artysty. Co za rozkosz taki intelektualny kontakt z człowiekiem, który trafia w to o co nam chodzi.

Tyniec 2 IX 52 r.

Zajechałem dobrze; pobyt w Tyńcu dał mi dużo materiału do rozmyślań. To jest cały świat o istnieniu, którego nie miałem pojęcia a raczej miałem złe pojęcie. Zrozumiałem głębię i piękno modlitwy. Właśnie piękno. Liturgia nie jest czemś martwym jakąś niepotrzebną pozłacaną skorupą kultu a celową maszyną do przeżyć. Gest, śpiew (cudny, prawdziwy śpiew gregoriański) woń kadzidła, blask świec i marmurowe milczenie i ciemność - to nie opium i nastrój, ale głęboki symbol. Trudno o tem pisać - trzeba to przeżyć od wewnątrz.

Kiedy się modli od 5 rano do 7-mej wieczór czuje się jak odpada od nas wiele rzeczy, niepokój, troska jak z głębi człowieka podnosi się jedyna tęsknota do zespolenia z Bogiem...

Warszawa 31 I 1952

W Toruniu byłem u mego Mistrza i spędziłem z nim kilka intensywnych nasyconych myślami godzin. Potem jechałem w pociągu razem ze skutymi więźniami i pod płaszczem układałem buntownicze wiersze. Ta przygoda lepiej niż cokolwiek wyraża moją sytuację, sytuację nas wszystkich.

Po przyjeździe rozpoczęło się odrabianie kawałków i trwa to do teraz. Niczego nie piszę i warsztat pełen jest zarobkowych bzdur. Czytam dość dużo, ale nie wierszy bo mnie jakoś brzydzą. Ostatnio studiowałem Newmana - wiesz taki kardynał indywidualista, intuicjonista coś jak Pascal XIX-w. albo lepiej św. Augustyn bo mniej tragiczny od ukochanego Błażeja.

Poza tym „Puchatek” najlepszy plaster na wszystkie odciski i wybacz połączenie Biblia (Stary Testament w cudownym tłumaczeniu ks. Wujka). Unoszę się teraz na skrzydłach tej najwyższej poezji.

„A ziemia była pusta i próżna i ciemność była nad głębokości; a Duch Boży unaszał się nad wodami“ (Gen. I, 2) i ta przypowiednia: „tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi” (G. IV, 12.) „Imię zaś brata jego Jubol: ten był ojcem grających na harfach“ (G. IV, 21).

To są takie na chybił trafił wyjęte cytaty z pierwszych stron, by Ciebie Kiciu przekonać że to nie jest taka znów okropna książka. Ja zawsze marzyłem, żeby być Ateńczykiem jednym z tych co za Sokratesem chodzą. Ale teraz proszę aby mieć namiot blisko namiotu Abrama, który „mieszkał przy dolinie Mambre, która jest w Hebron i zbudował tam ołtarz Panu”.(...)

Świeca skwierczy i dogasa z kątów wychodzą cienie - czas spać.

Na dobranoc dużo dobrych słów i krótka modlitwa o spokój dla Ciebie

Twój Zbigniew

20 VI 1952

(...)W poniedziałek 23 bm. w ramach „szkolenia kadr” (kadry to ja! Boże Święty!) jadę do Łodzi na kurs. Potrwa to parę tygodni. Jest to wybawienie mnie z kłopotów finansowych.

List bez daty

Kochanie moje,

wczoraj trzy godziny czekałem na poczcie aby się z Tobą porozumieć i nie dostałem połączenia. Dziś piszę ten list z prośbą wielką abyś była łaskawa napisać słówko jak się czujesz.

Źle spałem, śniło mi się że płaczesz przeze mnie.

14 III 1953

Z przyjaciółmi kłopoty... Kubiaczek kocha się, Mistrz Kisiel pije wódkę. Jerzy Z. mistycyzuje. Laski kiwają nade mną głową z żalem i modlą się o nawrócenie poety... Leopold wzywa do knajpy. Małe pieski marksistowskie zaczepiają na ulicy i chyba w mordę w końcu strzelę...

Sobota 4 IV 1953 r.

We wtorek cenzura odrzuciła czwarty z kolei (świąteczny) numer „Tygodnika Powszechnego”, to oznacza koniec. Zgasło małe światełko w ciemności, zatonęła mała łupinka po ośmiu latach żeglugi. Teraz każdy z osobna będzie musiał iść wpław przez zło. Myślę, że mało kto rozumie to co się stało. Wokoło ludzie krzątają się świątecznie, przyjaciele pocieszają mnie, że znajdą mi posadę i ciągną na wódkę.

Woda zamknęła się nad głową.

List bez daty

Gdybym był bogaty nie pozwoliłbym Ci pracować ani na jednej posadzie; byłabyś Panią w białej sukni, Panią, która podlewa kwiaty i gra na fortepianie. Może jeszcze będziesz miała ze mnie jakiś pożytek bardzo bym tego pragnął.

Warszawa, 31 VIII 1954 r.

Co do antologii to sprawy idą raczej dobrze. Wg nieoficjalnych danych cenzura ściągnęła tylko 1 czy 2 moje wiersze w całości (jedyne skreślenia w antologii co podaję ze zrozumiałą dumą!).

List bez daty

Cała Warszawa żyje wyścigiem. Mnie też ogarnął zbiorowy szał, stałem przedwczoraj na MDM-ie z tłumokiem bielizny wśród upału, przez pół godziny. Transmisja odwlekała się. Speaker zapowiedział Beethovena. - „Po cholerę ten Beethoven kiedy tam się Królak poci” - powiedział przy mnie starszy pan...

3 XII 54 r.

Wziąłem, hihi, wziąłem, hihi, udział w organizowanym przez Związki Zawodowe Turnieju Recytatorskim. Otóż okazałem się najlepszy w naszym pionie drzewno -terenowym, ale na szczeblu wojewódzkim uległem po zaciętej walce (mówiłem Norwida: „Bema pamięci rapsod żałobny” Ważyka: „Odę dialektyczną” i fragment „Latarnika”). Powiedziano że: 1ˇ mam wadę wymowy, 2ˇ interpretuję dobrze, 3ˇ nie jestem recytatorem estradowym ale kameralnym, 4ˇ wiersze recytuję znacznie słabiej od prozy, 5ˇ żebym pracował nad sobą.

Czytam raz jeszcze „Buddenbrooków” (mam tę książkę od Ciebie, całego Manna mam od Ciebie) - pełen największego zachwytu i uwielbienia dla tej wspaniałej ironicznej prozy.

14 XII 1954 r.

Piszę teraz podanie o zwolnienie do Spółdzielni: podanie o nową pracę w branży torfowej (podobno dobre warunki) na stanowisko starszego asystenta ekonomicznego. Hej, kariera mi się marzy!

List bez daty

...Odbyła się w K.C. narada kulturalna, gdzie między innymi zostałem zaliczony do niepokojących debiutantów (wraz z tymi, których „Życie Literackie” odważyło się drukować). Stąd ta cała dyskusja w prasie, w niektórych miejscach żałosna i płyciutka.

Warszawa, 20 VI 1956

Nie całkiem dobrze rozumiem w czem widzisz moją „niedorosłość” czy dziecinność. Myślę, że listy nie najlepiej nadają się do rozmawiania o tem. Wiem że jestem niedojrzały, ale to trochę sprawa mego zawodu. Układanie słów w zwrotki to diabelnie niepoważne zajęcie. Żyję fikcjami, które mnie pochłaniają, od wielu dni dręczy mnie problem czy Hipion mniejszy ma mieć żonę czy nie. To idiotyzm, ale nie potrafię się od tego wyzwolić. Tak już zostanie do śmierci.

Stęskniłem się za Tobą.

Całuję Cię bardzo mocno...

18 VII 56 r.

(...)Marzę o półce na książki, bibliotece i zwykłym stole do pisania. Dzisiaj chodziliśmy z Włodziem wybierać; także nie mam krzesła. Za to wszystko mam bezcenną cnotę ubóstwa.(...)

Czytam Kanta „Uzasadnienie metafizyki moralności” ostatnie prace Stalina i złą książkę Papiniego „Pamiętnik Pana Boga” pełną taniutkich bluźnierstw.

28 X 56 r.

Atmosfery do pracy w Warszawie ani za grosz, naród świętuje i włóczy się po ulicach wznosząc okrzyki dobre czy złe ale zawsze prawdziwe. Każdy politykuje jak może i umie: ja pokłóciłem się z Zawieyskim.


List bez daty

Z pończochami istny dramat. Łatwo napisać w wierszu, że się kupi, ale kupić trudno. Kochana Haluniu, serdecznie całuję Tobie rączki za śliczne przepisanie wierszy. Teraz będę nimi handlował bezwstydnie.

List bez daty

Od 10 dni walczę o mieszkanie, ale niestety jak dotychczas bez skutku. Wszyscy teraz ratują ojczyznę więc jak się klozet zatka to idzie delegacja do Gomułki z zapytaniem co robić. Straszny naród!

List bez daty

...donoszę Ci o moich próbach przebicia głową muru. Do „Życia Literackiego” posłałem opowiadania, odpisali że przeczytali z satysfakcją ... i nie wydrukują.

Paryż, 30 VI 57 r.

Kochana Halu,

przesyłam Ci serdeczne życzenia imieninowe z Paryża od siebie i impresjonistów, których kochasz. Jestem tu już od miesiąca (dzięki Tobie) i dziękuję Ci za to także. Zostanę tu parę miesięcy jeśli potrafię głodować jak kiedyś.

(...)To strasznie przykro ale niektórzy z nich wydają mi się gorsi niż na reprodukcji wręcz zalatuje bryndzą. Natomiast CŽzanne jest ponad wszystko a także (o dziwo) Monet - to święty malarz. Chodzę, podziwiam, słaniam się ze zmęczenia, uczę się wściekle trudnej francuszczyzny, a ile razy pomyślę o Polsce boli mnie wątroba...

List bez daty

Oprócz spraw życiowych, mam ciągłe konflikta moralne polityczne (Turowicz czy Sandauer).

13 V 57 r.

Kochana Halu,

Jest to czwarty list jaki do Ciebie piszę nie licząc depeszy, na którą nie miałem odpowiedzi. Nie wiem już co o tem myśleć. ...Kochanie przesyłam Ci wszystkie dobre myśli i dobre Słowa.

Zbigniew

* * *I na tym praktycznie korespondencja się urywa. Poeta przysyłał jednak od czasu do czasu pani Halinie swoje kolejne tomiki. W 1997 roku, rok przed śmiercią, napisał list:

Kochana Halu

Dziękuję serdecznie za list, który mnie bardzo wzruszył.

O mój Boże. Studiowałem filozofię, ale ta dziwna wiedza nie zajmuje się ani chorobami ani siwymi włosami. Ostatnio wyczytałem co o tem miał do powiedzenia Cicero. (Śmiech pusty; zresztą zabili go kiedy miał jakieś 50 lat i to była starość, cha, cha - jak mawiał Kisiel). No cóż, trzeba to znosić albo trzasnąć drzwiami.

Ja borykam się z 2 (dwoma) cielesnymi Bestiami - nie dają szans, ale to dobrze. Nauczyłem się żyć bez złudzeń. Za parę dni wyjadę leczyć się klimatycznie (zawracanie głowy, ale każda zmiana dla kogoś kto dobrych kilka lat żył między szpitalami a domem (łóżkiem państwowym lub prywatnym) to prawie przygoda. Opiekę mam dobrą - aż za dobrą - zjeżdżam sankami, hamując nogą. Widuję się z bliźnimi bardzo oszczędnie, co poprawia samopoczucie.

Halu, przysyłam Tobie wszystkie moje dobre myśli i ręce całuję

Zbigniew

Oprac. Barbara Szczepuła
"Dziennik Bałtycki"

0 komentarzy:

ul. Jedności Robotniczej 10
67 - 200 Głogów

Nie ma dzieci, są ludzie. 2012 - Rok Janusza Korczaka.